wtorek, 9 sierpnia 2016

[WP][S][NZ] Cambiare Tempus Futurum: Lapis Philosophorum [1.2/17]




ROZDZIAŁ I

CZĘŚĆ II

ZADZIWIAJĄC VERNONA DURSLEYA


— Czy ktoś z tutaj obecnych w ogóle wie, CZYM są te „świdry”, o których ten... — w ostatniej chwili powstrzymał się przed użyciem gorszego określenia — ...gruby mugol cały czas myśli, czy tylko ja jestem niedoinformowany? — spytał wreszcie James podniesionym głosem, delikatnie sfrustrowany tym, że nikt wcześniej się tym nie zainteresował, przez co teraz wychodził na idiotę. Zanim jednak Severus zdążył przyczepić się, całkowicie bezpodstawnie zresztą, do jego braku jakiejkolwiek wiedzy na temat mugoli — samemu mimo wszystko także nie znając odpowiedzi na pytanie — odezwał się Dumbledore.

— Także się nad tym zastanawiałem. Minervo, wiesz coś na ten temat? — zwrócił się do nauczycielki z przemiłym uśmiechem na ustach, autentycznie ciekawy. McGonagall w odpowiedzi jedynie pokręciła sztywno głową na znak, iż także nie spotkała się z tym określeniem. — Lily? A może ty coś wiesz? — Tym razem jego roziskrzone, niebieskie oczy spoczęły na drobnej, rudowłosej postaci, siedzącej na fotelu przed nim. — Szczerze mówiąc, jestem więcej niż zaciekawiony, gdyż pomimo swojej sporej wiedzy niestety nie mam pojęcia, o czym mowa. Jako dyrektor mam zdecydowanie zbyt mało okazji do zaznajamiania się ze światem mugoli, zwłaszcza tym współczesnym, niż bym chciał — zakończył tak uprzejmym tonem, że aż trudno byłoby zignorować prośbę mężczyzny, co bynajmniej wcale nie pomogło, a tylko utrudniło całą sprawę.

Skonsternowana kobieta westchnęła cicho. Tak, to prawda, że wiedziała, czym są świdry, jednak niestety nie miała najmniejszego pojęcia, jak wytłumaczyć to tylu czarodziejom w zrozumiały dla nich sposób. Nigdy nie zajmowała się specjalnie tematyką techniczną, zbyt zajęta poznawaniem świata czarodziejów, dlatego też musiała się poważnie zastanowić zanim im odpowiedziała.

— Ekhm... świdry to... cóż... to rodzaj mugolskiej maszyny, służącej do... — zacięła się, szukając odpowiednich słów. — ...do... rozłupywania różnych... rzeczy? — dokończyła kulawo Lily, uśmiechając się lekko, mając nadzieję, że dzięki temu jakoś zamaskuje wpadkę.

Nikt jednak nie miał jej tego za złe, bowiem nikogo poza Albusem ten temat tak naprawdę nie interesował, nawet Jamesa. Co zresztą było zrozumiałe, ponieważ świat mugoli zwyczajnie go nie obchodził. Pytanie zadał tylko i wyłącznie dlatego, że nikt wcześniej tego nie zrobił, dlatego też kiedy okazało się, że nie jest osamotniony w swoim niezrozumieniu, Potter w mig stracił całe zainteresowanie. Inaczej sprawa się miała, jeżeli chodziło o Dumbledore'a, który wbrew wszelkim pozorom wydawał się być jak najbardziej usatysfakcjonowany odpowiedzią, gdyż po krótkiej chwili zastanowienia powrócił do czytania.

Na skraju miasta został jednak zmuszony do zapomnie­nia o świdrach. Kiedy utkwił w normalnym porannym korku ulicznym, nie mógł nie zauważyć, że naokoło jest mnóstwo dziwacznie ubranych ludzi. Ludzi w pelerynach. — Ciche sapnięcie Minervy zwróciło jego uwagę, tym samym sprawiając, że ponownie przestał czytać. — Coś się stało, droga profesor McGonagall? — Pomimo uprzejmego tonu, dało się zauważyć, że dyrektora także zaczynało już powoli irytować to ciągłe przerywanie.

— Ależ Albusie! — zakrzyknęła z dezaprobatą, posyłając mu niedowierzające spojrzenie. — To pogwałcenie Międzynarodowego Kodeksu Tajności! Nie potrafię sobie nawet wyobrazić sytuacji, w której miałoby dojść do czegoś podobnego! Niedorzeczność! — Jej oburzenie najwyraźniej znalazło oparcie w reszcie zgromadzenia, gdyż zarówno Lupin, jak i Severus przytaknęli jej słowom, a wraz z nimi pozostali.

— Jakkolwiek rozumiem powód twojego wybuchu, droga Minervo, nie widzę powodu, by nie wierzyć w słowa, które są tutaj zapisane — odparł spokojnie, patrząc prosto w oczy kobiety. — Sam fakt, że trzymam tę książkę w dłoniach, świadczy o tym, iż jej pochodzenie jest nienaturalne. Śmiem nawet twierdzić, że jesteś znacznie bardziej świadoma związanych z tą sytuacją konsekwencji niż ktokolwiek z nas — uśmiechnął się do niej niezobowiązująco, kończąc temat.

Minerva jednak nie zamierzała tak łatwo odpuścić i jak gdyby nigdy nic kontynuowała rozmowę.

— Tak, Albusie, rozumiem to doskonale i dlatego mnie to tak bardzo martwi. Już pomijając całą tę niedorzeczną sytuację, która powinna stać się największym czasowym paradoksem w historii... — w tym momencie machnęła energicznie dłonią, obejmując całe pomieszczenie. — ...zwyczajnie nie mogę uwierzyć w to, że kiedykolwiek nadejdzie dzień, w którym będziemy na tyle głupi, by się ujawnić.

— Po prostu pozwól mi czytać dalej, a jestem pewien, że za chwilę wszystko się wyjaśni — odparł niefrasobliwie, maskując w ten sposób złość. Legendarny wręcz upór tej konkretnej kobiety często w ciągu ostatnich kilku lat przyprawiał go o ból głowy i w tym przypadku niestety nie było inaczej. — Pan Dursley nie znosił ludzi ubierających się śmiesznie, na przykład młodych ludzi w tych wszystkich cudacznych stro­jach.

Ponowne prychnięcie od strony Syriusza siłą rzeczy także znalazło się na liście czynności drażniących starego dyrektora. Każdemu wydawało się, że nic nie może go zdenerwować, ponieważ jego cierpliwość nie miała granic. Prawda jednak była taka, że często denerwował się po cichu, a gdy poziom złości osiągał poziom krytyczny, zaczynał objadać się słodyczami. Cukier działał na niego uspokajająco, koił skołatane nerwy i zsyłał na niego radosny nastrój zupełnie jak Felix Felicis. Mimowolnie Albus zastanowił się, czy by nie wcisnąć w swojego podopiecznego trochę cytrynowych dropsów, jednak szybko zrezygnował z tego pomysłu. Bał się, że mogłoby to wywołać odwrotny skutek do zamierzonego.

Na szczęście z pomocą Albusowi szybko popędziła Lily Potter, piorunując Blacka wzrokiem. Jej groźba podziałała wszakże tylko mniej więcej w połowie, ale i tak odniosła większy skutek niż ostre spojrzenie Minervy, które zostało ostentacyjnie zignorowane, co swoją drogą nieco rozbawiło Dumbledore’a. Nie wiedzieć czemu, widok boczącej się na cały świat profesor McGonagall zawsze poprawiał mu humor.

Doszedł do wniosku, że to jakaś nowa, głupia moda. Zabębnił palcami w kierownicę i wówczas jego spojrzenie padło na stojącą w pobliżu grupkę tych dziwaków. Szeptali między sobą, wyraźnie podnieceni. Pan Dursley stwierdził z oburzeniem, że niektórzy wcale nie są młodzi; o, ten mężczyzna na pewno jest starszy od niego, a ma na sobie szmaragdowozieloną pelerynę! Trzeba mieć naprawdę czel­ność! — Ponowne sapnięcie od strony nauczycielki Transmutacji utwierdziło Albusa w przekonaniu, iż nadal uważała, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Trudno mu było się z nią chociaż trochę nie zgodzić. — Po chwili przyszło mu jednak na myśl, że to jakiś wygłup — ci ludzie po prostu przeprowadzają zbiórkę na jakiś równie bzdurny cel... tak, na pewno o to chodzi.

— To wyjaśnia, czemu nigdy nie uważałam go za miłego człowieka — mruknęła do siebie pani Potter, bynajmniej nie oczekując reakcji ze strony zgromadzonych. — Skoro uważa zbieranie pieniędzy na cele charytatywne za „bzdurne”, to nie chcę wiedzieć, co według niego nie jest bzdurne.

Wiele mówiące uśmiechy, które wymienili między sobą James i Syriusz, utwierdziły rudowłosą kobietę w przekonaniu, że obaj są jeszcze zdecydowanie zbyt niedojrzali, aby dało się z nimi żyć. W tej sytuacji mogła mieć jedynie nadzieję, że odpowiedzialne zadanie związane z wychowaniem małego Harry'ego trochę pomoże im się zmienić, aczkolwiek nie wiązała z tym zbyt wielkich nadziei. Black znany był właśnie z tego, że niczego nie brał na poważnie i potrafił tylko żartować. Zmiana na lepsze w jego przypadku graniczyła więc z cudem. James natomiast.. dla niego była jeszcze nadzieja. Malutka, ale była.

Sznur samochodów ruszył i kilka minut później pan Dursley wjechał na parking firmy Grunnings, a w jego myślach ponownie zagościły świdry. — Tym razem Dumbledore postanowił przyjrzeć się uważnie pozostałym, lecz gdy zauważył, że nikt nie ma zamiaru mu przerywać, kontynuował. — W swoim gabinecie na dziewiątym piętrze pan Dursley zawsze siedział plecami do okna. Tego dnia okazało się to okolicznością sprzyjającą, bo gdyby siedział przodem, trud­no by mu było skupić się na świdrach. Nie widział sów przelatujących jawnie w biały dzień, choć widzieli je ludzie na ulicy; pokazywali je sobie palcami i gapili się na nie z otwartymi ustami. — W tym momencie Albus sam przed sobą musiał przyznać, że zaczął się trochę martwić. Taka ilość sów przelatujących nad Londynem w biały dzień na oczach tłumu mugoli była już więcej niż delikatną przesadą.

— Im więcej słyszę, tym mniej mi się to podoba... — dodała od siebie napuszonym tonem Minerva. Jednak jakkolwiek dyrektor zgadzał się z nią w tym temacie, postanowił tego po sobie nie pokazywać.

— Spokojnie, na pewno wszystko za chwilę się wyjaśni — powtórzył swoje poprzednie zapewnienie bez najmniejszego zająknięcia, starając się nie zwracać zbytnio uwagi na fakt, że miny wszystkich obecnych odzwierciedlały całkowity lub częściowy brak wiary w jego słowa. — Większość z nich jeszcze nigdy nie widziała sowy, nawet w nocy. Natomiast pan Dursley prze­żył normalne, całkowicie wolne od sów przedpołudnie.

— Szczęściarz! — parsknął Syriusz, zapomniawszy o niepisanej zasadzie „nie przerywania podczas czytania”, która obowiązywała od kilkunastu minut. — Mógłby przypadkiem dostać ataku apopleksji! Co za szkoda... — dodał złośliwie.

Wszyscy posłali mu zirytowane spojrzenia, poza samym Albusem, rzecz jasna, jednak w głębi duszy zgodzili się z nim, zwłaszcza Severus, który oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał, nawet przed samym sobą. Dumbledore tymczasem całkowicie niezrażony czytał dalej, z trudem hamując własną wesołość.

Nawrzeszczał po kolei na pięciu pracowników. Odbył kilka ważnych rozmów telefonicznych, a potem znowu na kogoś nawrzeszczał. Cóż za... miły człowiek — dodał na koniec z uśmiechem, sprawiając że Huncwoci wyraźnie zachichotali, a Lily zaczęła markować śmiech udawanym kaszlem. Minerva i Severus natomiast postanowili zachować swoją reakcję dla siebie, jak na dorosłych i odpowiedzialnych ludzi przystało. — Był w wyśmienitym nastroju aż do pory lun­chu, kiedy pomyślał, że dobrze by było wyprostować nogi, przejść się na drugą stronę ulicy i kupić sobie w piekarni bułkę z rodzynkami.

Milczenie zgromadzonych wyrażało więcej niż mogłyby słowa. Każde z nich miało już swoje własne zdanie na temat Vernona Dursleya i bynajmniej nikt nie chciałby mieć z nim do czynienia w najbliższej przyszłości. Tak dziwacznego okazu mugola można by tylko ze świecą szukać, nie żeby ktokolwiek zamierzał. (BN: Podoba mi się to, że te postaci zaczynają nie tylko komentować przeczytaną książkę, ale i o niej w duchu myśleć, wyrabiać sobie zdanie, analizować.)

Dawno już zapomniał o ludziach w pelerynach, kiedy nagle natknął się na nich tuż obok piekarni. Zmierzył ich gniewnym spojrzeniem. Nie bardzo wiedział dlaczego, ale budzili w nim niepokój.

— Przecież to oczywiste! — roześmiał się Syriusz ponownie, a James mu zawtórował. — Po prostu wyczuwasz jakimś swoim mugolskim szóstym zmysłem, że obcujesz z czarodziejami, którzy są tak wspaniali, że masz ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie ze wstydu! — szczekliwy śmiech wypełnił cały salon, dudniąc w małym pomieszczeniu do tego stopnia, że zagłuszył parskanie Lupina i piskliwy chichot Lily. Co dziwne, nawet nieco szorstki śmiech Jamesa utonął w hałasie, jakiego narobił Łapa.

— Panie Black! Naprawdę aż tak pana bawi niepokój mugoli? Czy może to raczej wina braku elementarnej wiedzy, którą jako absolwent Hogwartu powinien pan jednak posiadać?

Ten krótki acz treściwy komentarz autorstwa profesor McGonagall w jakiś przewrotny sposób pomógł młodzieży, za wyjątkiem zwykle zdystansowanego Severusa, się uspokoić. Nie dał jednak rady do końca zabić ich wesołości.

W tej grupce również szeptano o czymś z ożywieniem, ale nie zauważył, by ktoś miał w rę­ku puszkę do zbierania datków. Dopiero kiedy wyszedł ze sklepu, niosąc torbę z wielkim kawałem ciasta z orzechami, usłyszał strzępy rozmowy.

— Dursley, Dursley... nie wolno tak, to źle wpłynie na twoją dietę — ciągnął Black, bynajmniej nie mając zamiaru przestać wyśmiewać się z Vernona. — Jeżeli nie przestaniesz, z wieloryba przemienisz się w wielką kałamarnicę! I co wtedy zrobi twoja żona?

— Biedna Petunia! — Potter nie mogąc się oprzeć pokusie, dołączył do teatrzyku przyjaciela. — Będzie musiała wykopać staw! Chociaż nie, to może być dla niego za mało... o! Już wiem! Niech wykupi dom obok, zburzy go i na jego miejscu zrobi jezioro! I wszyscy będą szczęśliwi! (BN: Dość przyziemny pomysł jak na czarodzieja ;) )

— Wszyscy poza moją siostrą... — Lily bardzo, naprawdę bardzo chciała się nie uśmiechać, jednak kąciki ust drgały jej tak mocno, że w końcu nie wytrzymała i wyszczerzyła się szeroko. W duchu natomiast pluła sobie w brodę z powodu słabej kontroli nad mimiką twarzy, co zresztą za czasów szkolnych Severus wypominał jej nie raz.

O ile pamięć ją nie myliła, zawsze wtedy odpowiadała mu, że jedną z ostatnich rzeczy, jakich by sobie w życiu zażyczyła, byłaby kamienna maska bez wyrazu... czyli to, czego teraz pragnęła. Czy można jeszcze bardziej przegrać z samą sobą? Jeżeli tak, to Lily nie chciała wiedzieć więcej na ten temat. I tak już słyszała w swojej głowie złośliwy głos Snape'a, mówiący „A nie mówiłem, Evans, że to przydatna umiejętność?”, co w zupełności jej wystarczało.

Dumbledore pokręcił jedynie głową z dezaprobatą, uśmiechając się przy tym delikatnie i ponownie już tego dnia powrócił do czytania.

...Potterowie, zgadza się, ja też o tym słyszałem...

...tak, to ich syn, Harry...

A potem zamilkł porażony nagłym zrozumieniem, które starał się zamaskować tak szybko, jak to tylko było możliwe. Niestety nie na tyle, aby nie zostało to zauważone przez najbardziej dociekliwe osoby w towarzystwie — Minervę, Severusa i Lily. Ich zmarszczone brwi jasno mówiły, iż nieważne jaką wymyśli wymówkę, nie uwierzą, a jeżeli nawet uda mu się jakoś wywinąć, będą podejrzliwi względem niego przez następne miesiące, aż w końcu się nie podda. Lecz czy powiedzenie prawdy naprawdę jest dobrym wyjściem? Czy nie przyczyni się ona do zabicia w nich nadziei? Nie chciał już bardziej ich krzywdzić. Zresztą, jak mógł im tak po prostu powiedzieć, że prawdopodobnie nie przeżyją tej wojny i osierocą dziecko, które tak bardzo kochali?

— Co z nami? O co chodzi? Co z nami i Harrym?! — Nerwowe pokrzykiwanie Jamesa sprawiło, że okrutna prawda zstąpiła na wszystkich zgromadzonych prędzej, niż Albus by chciał, zapierając im dech w piersiach i boleśnie zaciskając się na gardłach niczym imadło.

Powietrze w pomieszczeniu natychmiast zgęstniało i zrobiło się tak ciężkie, a wręcz duszne, że atmosfera także się zmieniła. Dotychczasowa wesołość gdzieś wyparowała, ustępując miejsca czystemu przerażeniu, które odbiło się na twarzach Remusa, Lily i Minervy, podczas gdy James i Syriusz wydawali się być w szoku. Severus z kolei z trudem zniósł bolesny skurcz żołądka, kiedy po ponownym spojrzeniu na Albusa ujrzał w jego oczach bezradność.

— Zaklęcie Fideliusa zostanie przełamane... — stwierdził w przestrzeń z goryczą.

Severus był zły na Dumbledore’a i miał do tego pełne prawo. W końcu dyrektor dał mu słowo, że Lily nic się nie stanie, że dostanie najlepszą ochronę, jaka istniała. A tą ochroną miało być właśnie Zaklęcie Fideliusa, dotąd najlepsza forma ukrycia się przed niebezpieczeństwem. Coś jednak pójdzie nie tak... zresztą zawsze coś musiało pójść nie tak, jeżeli chodziło o rzeczy, na których naprawdę mu zależało. Najpierw stracił matkę, a teraz podobny los miał spotkać jedyną bliską mu osobę. I to z jego winy. Gdyby tylko Czarny Pan inaczej zinterpretował przepowiednię, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, lecz niestety to, co najgorsze, zawsze musiało spotkać właśnie jego.

Z głową pełną podobnych i jeszcze mroczniejszych myśli, patrzył na swojego mentora, starając się nie wyobrażać sobie martwego ciała Lily w zrujnowanym domu... nie, to było dla Snape'a za dużo. Dlaczego umysł musiał podsunąć mu ten obraz właśnie teraz? I tak po prawdzie, dlaczego w ogóle o tym myślał? Nie powinien tego robić. Jeszcze nie! Nie wtedy, kiedy jeszcze była nadzieja. Cichy głosik w jego głowie jednak nie dał się tak łatwo przekonać i nadal szeptał okrutnie, że się oszukuje, że to nie może się udać, że jest głupcem, skoro sądzi, że odkręci zło, do którego sam się przyczynił.

Minerva najwyraźniej doszła do podobnych wniosków, gdyż wskazała ruchem głowy na książkę i skinęła nią, niemo prosząc w ten sposób dyrektora, aby czytał dalej. Jeżeli istniała szansa na zmianę przyszłości, chciała dowiedzieć się o tym jak najwięcej, by podczas ingerencji w linię czasu nie popełnić katastrofalnego błędu.

Pan Dursley zatrzymał się, jakby mu nogi wrosły w chod­nik. Poczuł falę lęku. Spojrzał przez ramię na dziwnie ubra­nych osobników, jakby chciał ich o coś zagadnąć, ale się rozmyślił. — Tym razem nikt nawet nie pomyślał o tym, aby przerwać dyrektorowi, niezależnie od tego, jak wielką złość budziło w nich zachowanie tego konkretnego mugola, który bardziej martwił się o swoją reputację niż o życie własnych krewnych. I to, że nie miał najmniejszego pojęcia o całej sprawie, bynajmniej nie miało w tym przypadku żadnego znaczenia ani go w żaden sposób nie usprawiedliwiało, bowiem nawet gdyby wiedział, nie przejąłby się losem Potterów. — Przeszedł pospiesznie przez ulicę, wjechał windą na dzie­wiąte piętro, warknął na swoją sekretarkę, żeby mu nikt nie przeszkadzał, złapał za słuchawkę telefonu i już prawie wykręcił numer do domu, kiedy znowu się rozmyślił. Odłożył słuchawkę i zaczął gorączkowo myśleć, szarpiąc wąsy. Nie, nie dajmy się zwariować... W końcu nie ma w tym nic niezwykłego! Mnóstwo ludzi może się nazywać Potter i mieć syna Harry’ego.

Absurdalność tego stwierdzenia podziała jak kubeł zimnej wody, od razu wybudzając Jamesa i Syriusza z transu, w jakim znajdowali się jeszcze chwilę wcześniej. Do tego momentu byli zbyt zszokowani, aby cokolwiek powiedzieć, jednak teraz jakby wstąpiła w nich nowa energia. Remus stwierdził, że to pewnie zasługa adrenaliny, która towarzyszyła uczuciu oburzenia.

— Nie myśl sobie, że Potterowie są tacy pospolici! — zakrzyknął wściekły James, samemu w zasadzie nie wiedząc, dlaczego go to tak ubodło. — W całym Londynie, ba, nawet w całej Wielkiej Brytanii nie znajdziesz innego Pottera, który akurat miałby syna o imieniu Harry! Niedorzeczność! Ale czego innego mogłem się spodziewać po mugolu?

— Głupota tego mugola przekracza wszelkie granice! — zawtórował przyjacielowi Black. — Potterowie to stary, szanowany ród, a nie liście, które rosną na każdym drzewie! Wątpię, aby ktokolwiek poza tobą, James, nosił nazwisko Potter, a nawet jeśli, to na pewno nie ma ani syna, ani tym bardziej nie jest czarodziejem!

— Cieszę się, że już wróciliście do siebie... — stwierdziła Lily, chowając strach pod delikatnym uśmiechem. — ...mimo iż wasze argumenty są bzdurne i nie mają większego sensu.

— Jak to „nie mają większego sensu”?! — Dopiero kiedy już było za późno, Syriusz pomyślał o tym, iż raczej nie powinien krzyczeć na żonę swojego najlepszego przyjaciela. — Przepraszam. Wyjaśnij mi, proszę — uśmiechnął się niewinnie, mając nadzieję, że pani Potter go nie przeklnie.

— Cóż... — przeciągnęła troszkę sylabę dla lepszego efektu. — O ile dobrze się orientuję, to nie jest to aż tak rzadkie nazwisko — odpowiadając, cały czas przeszukiwała umysł, przez co wyglądała na nieco zamyśloną — jest na tyle popularne, aby w samej Anglii znalazł się chociaż jeden Potter — w tym momencie uśmiechnęła się do niezadowolonego Jamesa.

— Tak, bo świat potrzebuje więcej aroganckich, impertynenckich i zapatrzonych w siebie Potterów, jakby jeden wspaniały James Potter to było zbyt mało. — Zgryźliwa uwaga Snape'a zawisła między zebranymi niczym kiepski żart i pewnie zakończyłaby temat, gdyby nie żywiołowa reakcja Syriusza. (BN: Pyskówki Blacka powoli tracą poziom ;) Staje się powoli nieco irytujący.)

— Ach, czyli sugerujesz, że zamiast Potterów powinno być więcej Snape'ów, tak? — prowokował, uśmiechając się przy tym złośliwie. — Przykro mi, że to właśnie ja muszę cię uświadamiać, ale nawet jeden Smarkerus Snape to stanowczo zbyt wiele dla świata!

— Syriuszu! — Głosy zarówno Remusa, jak i Lily zbiegły się ze sobą w czasie, wyrażając dokładnie taką samą ilość zdegustowania i pretensji. Wszak obaj mieli przestać się kłócić pod groźbą bolesnej klątwy. Syriusz jednak najwyraźniej zdążył już zapomnieć o tym, dlaczego tyle czasu siedział spokojnie. Albo to właśnie z tego powodu się tak teraz wyrywał. W jego przypadku obie opcje wydawały się równie prawdziwe.

— O co wam znowu chodzi? — mruknął urażony Łapa, szybko jednak tracąc rezon pod wściekłym spojrzeniem Lily.

— Zamilknij po prostu i uspokój się. Przez ciebie profesor Dumbledore nie może dalej czytać! — fuknęła kobieta, cały czas uważnie obserwując swojego męża, który o dziwo nic nie mówił.

Obrażony Syriusz zaplótł ramiona na piersi i zgodnie z życzeniem uspokoił się, jednak zrobił to w tak ostentacyjny sposób, że każdy w pomieszczeniu wiedział, iż tę ciszę zawdzięczają jedynie jego urażonej dumie.

A kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, doszedł do wniosku, że nie jest nawet pewny, czy syn jego szwagierki ma na imię Harry. Nigdy go nie widział. Bardzo możliwe, że nazywa się Harvey. Albo Harold.

Lily wbrew sobie sapnęła z irytacją. Jakkolwiek się starała, nie mogła przestać dziwić się ignorancji Vernona Dursleya, w duchu ciesząc się, że mały Harry nigdy nie miał okazji go spotkać. Jednocześnie poczuła też uścisk w sercu na myśl, że być może to właśnie on będzie w przyszłości wychowywał jej synka. Nie... nawet, jeżeli coś im się stanie, zadba o to, aby to się nie wydarzyło. Jako matka nie mogła do tego dopuścić.

— Jeszcze czego... — mruknął cicho James, święcie oburzony tą insynuacją. Harvey Potter... nie nie nie, też coś. Albo Harold Potter... lepiej, ale mimo wszystko nie nazwałby tak swojego synka. Imię „Harry” pasowało do niego znacznie lepiej niż sztywny „Harold”, czy jakiś tam „Harvey”.

Nie ma powodu, by niepokoić panią Dursley; każde wspomnienie o siostrze zawsze ją przygnębiało. Nie miał jej tego za złe — ostatecznie, gdyby on miał taką siostrę... Ale mimo wszyst­ko, ci ludzie w pelerynach...

— Taką!? TAKĄ!? CZYLI JAKĄ, TY BRUDNY MUGOLU?! — zaczął wściekle James, zbyt zaślepiony furią, by zwrócić uwagę nie tylko na własne słowa, ale też na karcące spojrzenie McGonagall, zdegustowaną jego zachowaniem. — Mówisz o mojej żonie, dupku!

— James! Uspokój się! On cię przecież nie słyszy! — Nieważne jak bardzo się starała, głos Lily nie chciał nabrać ostrych tonów, brzmiąc jakoś tak miękko w porównaniu z wcześniejszymi sytuacjami, gdy kogoś uciszała. I jakkolwiek Severusowi nie podobało się to, co podsuwał mu umysł, wiedział, że prawdopodobnie ta drobna zmiana tonu głosu była winą uczucia, jakim rudowłosa czarownica darzyła Pottera. Co jak co, ale wiedział on, jak bronić kobiety, a Lily to najwyraźniej strasznie pochlebiało. Aż miał ochotę skrzywić się z niesmakiem, czego oczywiście nie zrobił, nie chcąc w ten sposób zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Tego jeszcze brakowało, aby znowu zaczął się żreć z Potterem albo Blackiem i to w obecności Lily. Nie mówiąc już o tym, iż to, że nie uważa Jamesa za kogoś odpowiedniego dla swojej wieloletniej przyjaciółki, nie powinno wyjść na światło dzienne w taki sposób. Jeszcze mógłby zostać posądzony o darzenie jej jakimś uczuciem, a tego by nie zdzierżył. Jego uczucia były tylko i wyłącznie jego sprawą i nikt nie miał prawa ich znać. Nie po to trzymał ludzi na dystans i nosił niewzruszoną maskę na twarzy, aby afiszować się ze wszystkimi swoimi myślami, a już zwłaszcza tymi o Lily.

— Wiem o tym, Lily, ale po prostu mam tego dość! Ile można słuchać obelg pod adresem własnej żony i nie reagować!?

— To, że sobie pokrzyczysz i tak niczego nie zmieni! Vernon będzie miał o mnie złe zdanie, czy to w książce, czy też w rzeczywistości i choćby sam Merlin zstąpił z nieba, nie zmieni to tego, w jaki sposób o mnie myśli, James! — żachnęła się, aczkolwiek bez zbytniego przekonania. — Zresztą, czy krzyczenie na książkę ma jakiś sens?

— Uważam — zaczęła głośno Minerva — że lepiej zrobicie, gdy oboje zakończycie temat i zostawicie jakiekolwiek komentarze na później, ponieważ wątpię, aby pan Dursley przestał obrażać kogokolwiek w najbliższej przyszłości, a już zwłaszcza w tej książce.

Jej mocno zaciśnięte usta wyraźnie świadczyły o tym, iż zakończyła temat i oczekuje, że oboje podporządkują się jej słowom. Co zresztą niechętnie uczynili, jednak tylko Lily tak naprawdę rozumiała bezcelowość ich dyskusji, podczas gdy James poczuł się zwyczajnie urażony. Severusowi także nie podobało się to, w jaki sposób ten konkretny mugol odnosi się do byłej panny Evans, ale w przeciwieństwie do Pottera, zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie zostanie obrażona jeszcze nie raz i komentowanie tego na dłuższą metę zwyczajnie nie będzie miało sensu.

— Zgadzam się z Minervą — dodał od siebie niespodziewanie Dumbledore, który dotychczas tylko przysłuchiwał się sprzeczkom. (BN: To bardzo w jego stylu :P) — Vernon Dursley nie przepada ani za czarodziejami, ani za panią Potter, dlatego też pewnie jego zachowanie się nie zmieni. Rozumiem, że może to wam przeszkadzać, jednak krzyczenie i bulwersowanie się, jakkolwiek zrozumiałe, nie będzie miało żadnego wpływu na treść książki, a tylko opóźni jej czytanie. Propozycja Minervy jest bardzo rozsądna i sądzę, że skorzystanie z niej wyjdzie nam wszystkim na zdrowie — zakończył z uśmiechem, po czym ponownie zagłębił się w treść, nie zwracając już dłużej uwagi na resztę zgromadzenia. — Tego popołudnia było mu trochę trudniej skupić się na świdrach, a kiedy o piątej opuszczał firmę, był w takim stanie, że wpadł na kogoś tuż za drzwiami.

Przykro mi — mruknął, gdy drobny staruszek, na którego wpadł, zatoczył się i prawie upadł.

— No nie wierzę... — sapnął Syriusz, ale nic poza tym nie powiedział. Inni także milczeli, jednak ich twarze zdradzały, jak bardzo zgadzają się z tym stwierdzeniem. Vernon nie był miłą osobą, dlatego też trudno sobie wyobrazić, czy nawet uwierzyć w to, że kogokolwiek tak naprawdę przeprosił i nikt nie miał ku temu żadnych wątpliwości. Black więc jedynie wyraził tę myśl za nich.

Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, że staruszek ma na sobie fio­letową pelerynę. I wcale nie sprawiał wrażenia rozgniewa­nego tym, że ktoś o mało co nie powalił go na ziemię. Przeciwnie, na jego twarzy zakwitł szeroki uśmiech i za­skrzeczał tak, że przechodnie zaczęli się oglądać:

Niech szanownemu panu nie będzie przykro, bo dzisiaj nic nie może zepsuć mi humoru! Ciesz się pan ze mną, bo już nie ma Sam-Wiesz-Kogo! Wszyscy powinni się cieszyć, nawet mugole tacy jak pan! Bo to szczęśliwy, ach, jak szczęśliwy dzień!

Po czym uściskał pana Dursleya serdecznie i odszedł.

Przeczytawszy ten krótki akapit, Dumbledore zamilkł, by potoczyć spojrzeniem po zadziwionych i skonsternowanych minach słuchaczy. Minerva wyglądała tak, jakby chciała się oburzyć, ale coś ją przed tym wyraźnie powstrzymywało. Severus bezwiednie zacisnął dłoń na lewym przedramieniu, jakby sprawdzając, czy nadal czuje pod cienką warstwą materiału magię emanującą z Mrocznego Znaku. Remus zamyślił się głęboko, biorąc sobie za punkt honoru zrozumienie, co konkretnie nieznajomy staruszek miał na myśli. James i Syriusz z kolei uśmiechnęli się niepewnie, nie wiedząc zbytnio, jak mają zareagować na wieść o zniknięciu potężnego czarnoksiężnika, podczas gdy Lily... była zbyt przejęta tym, w jaki sposób Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zniknął, aby w ogóle myśleć o czymkolwiek. Może to głupie, ale nie podobało jej się ta cała sytuacja. Miała zdecydowanie złe przeczucia i bynajmniej nie pomagało jej to, iż wiedziała, że Voldemort poluje na nich w wiadomym celu. Wizja bliskiej śmierci stawała się przez to aż nazbyt namacalna, a ona mimo wszystko nadal chciała mieć nadzieję. Wbrew wszelkim przepowiedniom pragnęła wierzyć, że nie muszą umierać, więc usilnie odpędzała od siebie podobne myśli. Bezskutecznie.

— Albusie... jak to zniknął? — spytała w końcu profesor McGonagall, targana sprzecznymi odczuciami. Z jakiegoś powodu nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie.

— Nie wiem, ale sądzę, że sprawa wyjaśni się, gdy dojdziemy do końca tego rozdziału — Widząc, że kilka osób kiwnęło głową, zgadzając się z nim, powrócił do czytania. — Pana Dursleya całkowicie zamurowało. Został uściskany przez zupełnie nieznajomego człowieka! I nazwano go mugolem, cokolwiek miało to znaczyć. Był wstrząśnięty. — Uśmiechnął się do siebie, oczami wyobraźni widząc już tę scenę. Podobnie zresztą jak dwaj Huncwoci, którzy chyba jako jedyni nie widzieli nic złego w tym, że Voldemort zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie mogło stać się przecież nic lepszego, prawda?

Remus jednak nie był tego taki pewien. Z jakiegoś powodu czuł się zaniepokojony, zupełnie jakby pozbycie się czarnoksiężnika okupili wielką stratą. To wyjaśniałoby te dziwne rozmowy pomiędzy czarodziejami na ulicy, z tym że jakoś nie chciało mu się wierzyć, iż jego przyjaciołom mogłoby się stać coś złego. Albo raczej nie potrafił sobie tego wyobrazić. — Po­biegł do samochodu i ruszył w drogę do domu, mając nadzieję, że coś mu się przywidziało, a zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu, bo nie pochwalał wybujałej wyobraźni.

— On to chyba nie ma żadnej radości z życia... — burknął Black, zwracając na siebie uwagę wszystkich osób w pomieszczeniu. — No co?

— Twoje komentarze, Black, są doprawdy bezsensowne — stwierdził Snape swoim niskim chłodnym tonem, z zaskoczeniem zauważając przy tym, że Lily się z nim zgodziła. Nieco podniesiony na duchu postanowił więc kontynuować. — Dlatego mógłbyś z łaski swojej zachować je dla siebie. Nie każdy chce słuchać wynurzeń wyliniałego kundla.

— Skoro nikt nie chce słuchać mnie, to tym bardziej nikt nie chce słuchać tego, co TY masz do powiedzenia, Snape — odwarknął Łapa. — Dlatego proponuję ci się zamknąć. Na wieki. Idź lepiej zatrzasnąć się w swojej trumnie, czy gdzie tam śpi takie dziwadło jak ty. (BN: <3)

— Spokój! — ucięła ich niby kłótnię zniecierpliwiona Minerva, jednocześnie zastanawiając się, kiedy wreszcie przestaną ze sobą walczyć i czy nastąpi to jeszcze w tym stuleciu.

Wyraźnie zaciśnięte usta profesorki ostrzegły Severusa, by nawet nie próbował się odzywać, dlatego też postanowił zatrzymać swoją uwagę dla siebie. Nawet on nie był taki głupi, żeby narażać się starej McGonagall, zwłaszcza w zaistniałej sytuacji. Od niedawna bowiem pracowali razem w Hogwarcie i jeżeli kobieta by zechciała, mogłaby utrudnić mu życie, a tego bynajmniej nie chciał.

— Nic już nawet nie można wtrącić... — mruczał do siebie cicho Syriusz, wyraźnie niepocieszony tym, iż nie miał okazji wyrazić, jak bardzo ubolewa nad pozbawionym wesołości życiem Dursleya. W sarkastyczny i całkowicie prześmiewczy sposób, rzecz jasna.


~***~
W następnym odcinku:
Rozdział pierwszy część trzecia — Obrzydliwa Tunia

4 komentarze:

  1. Podoba mi się twoje opowiadanie bardzo. O tak bardzo! Jak z Now York do Ciechocinka! I chętnie będę czytać je dalej!
    Podoba mi się w twoim opowiadaniu wszystko. Postacie, akcja, po prostu wszystko.
    Troche denerwujące są akapity przez myślnikami w dialogach, wytrącają mnie z historii. To samo moge powiedzieć o tych zielonych komentarzach w opowiadaniu. Ja się wczuwam, a tu mi wyskakuje takie coś i całe to moje wczucie w historię bierze w łeb:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mam powiedzieć? Cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba. Bardzo, bardzo się cieszę :)

      A co do akapitów i komentarzy bety, to mogę jedynie powiedzieć, że na blogu jest wersja reżyserska, z dodatkowymi elementami, a na fanfiction.net, gdzie także zamieszczam to opowiadanie, nie ma komentarzy. Tutaj zostawiłam je, bo uważam, że beta ma dokładnie taki sam wkład w moją pracę, jak ja i chciałabym, żeby czytelnicy nie o niej nie zapominali :)

      Usuń
  2. Ze sporym opóźnieniem, ale komentuję :)
    Podoba mi się to, jak przedstawiasz Minervę. Czasami mam wrażenie, że to taka starsza wersja Hermiony. To samo zamiłowanie do prawa i odgórnie ustalonych reguł. I ten sam upór.
    Syriusz w tym rozdziale nieco bardziej do mnie przemawia. Jest narwany, dziecinny. Dokładnie taki, jaki być powinien. Poza tym, nigdy nie podejrzewałabym jego i Jamesa o rzucanie sucharami :) W tej kwestii musze zgodzić się z Twoją betą.
    Błędów nie wyłapałam. Jedynie to jedno zdanie nie daje mi spokoju: „Powietrze w pomieszczeniu natychmiast zgęstniało i zrobiło się tak ciężkie, a wręcz duszne, że atmosfera także się zmieniła.” Nie ma tam żadnego błędu, jednak coś mi zgrzyta. Albo bym to podzieliła na dwa zdania, albo usunęła to „a” ze środka. Ale to tylko taka moja sugestia :)
    Pozdrawiam Cię serdecznie,
    Intro
    PS: Ja od zawsze podejrzewałam Dumbledore’a o słodyczoholizm! Sądzę jednak, że nie powinien zajadać stresu, jeśli chce utrzymać sylwetkę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. 1. Prawda, że Hermiona to taka Minerva w wersji light? xD
    2. Dziecinny Syriusz rules! Lubię czasem zrobić z niego debila. Szkoda tylko, że sama jestem dzieckiem sucharów. Mój kolega kiedyś powiedział, że jestem dzieckiem Strasburgera, bo takie nieśmieszne żarty opowiadam... Przepraszam .-.
    3.Dumbledore uwielbia słodkości. Raz na jakiś czas w książce je cukierka, ale tak naprawdę to tylko pozory! Dowodem na to są hasła do jego gabinetu! On pewnie zmienia hasło ilekroć otworzy nową paczkę słodyczy! Na pewno ma w gabinecie spiżarnię na słodycze.

    OdpowiedzUsuń